Narkotyki, bomby i język hiszpański – „Narcos”

„Gdy Bóg tworzył świat, uczynił Kolumbię tak piękną, że wydawało się to nieuczciwe wobec reszty ludzkości. By wyrównać rachunki, Bóg zaludnił ją więc złymi ludźmi” mówi o Kolumbii, miejscu akcji serialu „Narcos”, aktor grający Cesara Gavirię, prezydenta kraju.

I to głównie losy złych ludzi będziemy w tej opowieści śledzić. Jej główny bohater jest jednym z najgorszych. Pablo Escobar, pochodzący z kolumbijskiej biedoty, na dwie dekady stał się symbolem handlu narkotykami. Choć w pierwszych odcinkach jego obraz jest inny. Jawi nam się jako postać, która niemal mogłaby zostać współczesnym Robin Hoodem. Jasne, ma swoje złe strony: handluje niebezpiecznymi narkotykami na przemysłową skalę – ale w dalekich Stanach, jest brutalny i bezwzględny wobec wrogów – ale czy nie tak należy, podpowiada nam zwierzęca część mózgu. Szanuje jednak i kocha swoją rodzinę, jest lojalny wobec przyjaciół, a do tego naprawdę troszczy się o los najbiedniejszych, wydając narkotykowe pieniądze na coś w rodzaju prywatnych programów socjalnych. Twórcy mniej więcej do połowy serii bawią się naszymi emocjami, coraz bardziej eksponując tego „altruistycznego” Escobara, który prawie zostaje prezydentem kraju. Cały ten obraz runie jak domek z kart, gdy zraniona zostanie najważniejsza dla Pablo świętość: ego. Po tej zmianie nie ma już odwrotu. Wagner Moura, z charakterystycznym ponurym spojrzeniem, maluje nam człowieka, który gotów jest patrzeć jak świat płonie tylko dlatego, że jego duma została zraniona. Ba, on ten świat podpala. Moura pokazuje człowieka, który zbudował narkotykowe imperium, rzucił przed nim swój kraj na kolana, czyniąc z niego kokainową baronię, i przyczynił się do śmierci tysięcy ludzi. Który był przywódcą i symbolem tytułowych baronów – narcos, rządzących wtedy Kolumbią. Człowieka złego do szpiku kości. Który może, w innych okolicznościach, nie musiałby taki być. Ale jest. Banalność zła. I potworność.

Escobar narcos.jpg
Pablo Escobar – ten zły

W krainie powszechności zła źli są przekupni policjanci, źli – politycy, bardzo źli – porucznicy Escobara, gotowi mordować matki z dziećmi, by uniknąć choćby cienia zagrożenia wobec swojego szefa. Nie do końca źli, ale bardzo głupi są ludzie z CIA, zaczadzeni nienawiścią do komunizmu tak bardzo, że wejdą w sojusz nawet z baronami, bo, jak mówi wysoki przedstawiciel wywiadu: „Handlarze narkotykowi chcą tylko twoich pieniędzy, a czerwoni chcą wszystkiego, co masz”. Źli, i głupi, są ci, z którymi CIA walczy – komunistyczni bojówkarze.

Źli są politycy niższego szczebla, ale co ciekawe, naprawdę dobrzy w tej anty-baśni są niektórzy ludzie na najwyższych szczeblach władzy, ryzykujący życiem (to nie przenośnia) w walce z narcos. To niemal ironiczne, że w tej historii to politycy są jedyną szansą na zmianę sytuacji i że to oni do swojego grona Pablo Escobara ostatecznie nie dopuszczają. Wielkie kryzysy tworzą mężów stanu.

Steve Murphy - narcos.jpg
Steve Murphy – ten dobry

To anty-baśń o krainie zła. W tej krainie elementem obcym jest drugi główny bohater i narrator opowieści – amerykański agent antynarkotykowy Steve Murphy. To przeciwieństwo Escobara. Nawet z wyglądu i zachowania różnią się zupełnie – szczupły, wysoki blondyn o niebieskich oczach, wyluzowany, uśmiechnięty, staje naprzeciw czarnowłosego krępego ponuraka, który swoją intensywnością nie pozwala się zrelaksować nikomu przebywającemu w odległości kilkunastu metrów od niego. Wydawałoby się, że różni ich wszystko: wspomniany wygląd i sposób bycia, pochodzenie, stosunek do przyjaciół, do prawa, nawet metaforyczne położenie na osi dobra i zła. Bo Murphy na początku jest dobry. W ten naiwny, amerykański sposób. To się zmienia. Gdy zanurza się w kolumbijskim świecie ludzi złych, staje się brutalny i bezwzględny. W świecie, w którym prawo nie ma żadnego znaczenia, najpierw przestaje go dziwić jego omijanie, a potem sam aktywnie je nagina. W świecie, w którym śmierć jest codziennością, coraz łatwiej godzi się na ofiary z innych ludzi. Gdy znów cofniemy się do początku serii i zobaczymy, jak postawiony zostaje obok swojego latynoskiego partnera Javiera Peñi – bawidamka, kobieciarza, gliniarza, który nie gra według zasad, wydaje się harcerzykiem. Im bliżej końca serii, tym częściej to Peña musi go hamować.

Pomiędzy Murphym i Escobarem rozciągnięta jest główna oś fabuły. To oni są motorem większości wydarzeń i to między nimi toczy się pojedynek, choć, na razie, korespondencyjny i na bardzo nierówne siły. Jestem bardzo ciekaw, jak ta rywalizacja rozwinie się w drugiej serii. I jak będzie wyglądało spotkanie tych dwóch.

Colombia view.jpg
Kolumbia – ta piękna

Ta fascynująca gra charakterów i ciekawa fabuła dzieje się w sceneriach przepięknych. Kolumbijska przyroda zapiera nam, Europejczykom, dech w piersiach – niemal dziewicze wysokie góry i dzika witalność lasu tropikalnego, egzotyczna roślinność i zwierzyna. Egzotyczne, piękne kobiety i opaleni mężczyźni o regularnych rysach i prostych zasadach życiowych. No i język hiszpański. W serialu zastosowany został zabieg, gdzie, jeśli bohaterowie mówią po hiszpańsku, to widz słyszy hiszpański i widzi angielskie napisy. W ten sposób „mówione” jest około 25% historii. To wszystko daje doskonały przepis na egzotyczny sos, w którym zostało przygotowane to smakowite danie. A drugiego września 2016 roku, zwyczajem Netflixa w całości, dostajemy drugą ucztę… eee, serię.

tl;dr:

Ocena: 5+

Plusy:

  • Escobar
  • Murphy
  • Peña
  • każda inna postać
  • fabuła
  • napięcie
  • akcja
  • język hiszpański
  • Kolumbia

Minusy:

  • za krótki