Frank Underwood a post-prawda

Post-prawda. Słówko roku 2016. Dość proste, bo znaczy przecież po prostu: „kłamstwo, którego i tak nie sprawdzisz. Za to chętnie przyjmiesz i zinternalizujesz, jeśli pasuje do Twojego obrazu świata, choćby było najbardziej absurdalne. A jak jest naprawdę szokujące, to tym lepiej” [definicja własna, a więc niekompletna i stronnicza, czyli idealnie w stylu post-prawdy]. Zjawisko określiło politykę światową w mijającym roku, bo wielkie wydarzenia polityczne, takie jak Brexit i wybór Trumpa, naznaczone były zalewem nieprawdziwych informacji, które ludzie chętnie śledzili, dzielili się nimi i komentowali. I zupełnie ich nie sprawdzali.

Pizzagate, czyli absurd

Jednym z najjaskrawszych przykładów jest Pizzagate, post-truth w postaci najczystszej. Jeśli ktoś śledził wybory w USA, to wie, jak bardzo zwolennicy jeszcze-wtedy-nie-prezydenta Trumpa w końcowej fazie kampanii ostrzyli sobie zęby na ujawnienie maili ze skrzynki Johna Podesty. John był szefem kampanii Clinton, przeciwniczki Trumpa, i dał się nabrać hakerom na najbanalniejszą sztuczkę na świecie ze skróconym linkiem w mailu. Zapłacił za to wyciekiem wszystkich swoich wiadomości, które zostały umieszczenie na serwisie Wikileaks.

Internetowa armia zwolenników Trumpa wierzyła najgłębiej na świecie, że w tych mailach będzie cała prawda o tym, jakim potworem jest Hillary C., i że znajdą w nich potwierdzenie wielu afer i przestępstw przeciwko Amerykanom.

Okazało się, że w tysiącach wiadomości nie ma nic. Wyobraźcie sobie rozczarowanie wszystkich młodych trumpistów, musieli się poczuć, jakby spodziewali się góry prezentów na święta, a dostali skarpety. Sfrustrowani, ukuli więc jedną z najbardziej idiotycznych „afer” w historii dziennikarstwa i polityki. Ukuli niemalże z powietrza, bo z zaledwie kilku wspomnień o pizzy (sic!). John Podesta, jak odkryli gorliwi dekonspiratorzy, ZBYT CZĘSTO WSPOMINA O PIZZY. To podejrzane. Dlaczego on tak często pisze o pizzy? Na pewno jest to jakiś tajny kod. Poza tym jada tę pizzę w Comet Ping Pong Pizza. A ping pong to przecież międzynarodowy kryptonim ruchu pedofilskiego. Wszyscy o tym wiedzą, prawda? A więc pizza w Comet Ping Pong to tak naprawdę metafora na proceder przetrzymywania porwanych dzieci, które, zanim sprzeda się na organy, zaangażowani w spisek politycy i biznesmeni gwałcą w podziemiach rzeczonej pizzerii. Oczywiście za przyzwoleniem i wiedzą Hillary Clinton.

 

[Dam Wam teraz moment na przetrawienie]

 

pizzagate-pingpong
Jeden z memów reklamujący wpis blogerki “zszokowanej” Pizzagate.

(Sic!)
Nic nie przesadziłem. Niczego nie podkoloryzowałem. Absurd, pomyślelibyście. Ale „teoria” była poważnie komentowana i roztrząsana w kręgach zwolenników Trumpa i młodych adeptów amerykańskiej radykalnej prawicy. Na mojej własnej tablicy na FB linkowało ją ze trzech młodych paladynów prawicowego porządku. A wszystko stąd, że szef kampanii Clinton lubił pizzę trochę bardziej niż by wypadało. Nie było żadnych powodów, żadnych dowodów, żadnych poszlak, które świadczyłyby o tym, że w tak okropnej teorii może być choć ziarno prawdy. Jak się okazało, rzeczona pizzeria nie ma nawet podziemi.

Nieważne. Post-prawda wyszła na jaw, ujrzała światło dzienne. I zaczęła krążyć. Komu pasowała, ten uwierzył. Jeden z młodych zelotów post-prawdy poszedł nawet do Comet Ping Pong i po oddaniu paru ostrzegawczych strzałów z karabinu domagał się, by właściciele wyjawili, ekhm, prawdę.

Pizzagate to przykład najbardziej absurdalny i po zwycięstwie Trumpa jej echa przycichają (cel został osiągnięty). Ale jest tylko jednym z elementów całej sieci kłamstw i oszczerstw mniej lub bardziej absurdalnych i pokazuje dzisiejsze podejście do świata, a w szczególności do polityki, głównie młodych ludzi.

Frank Underwood, akuszer post-prawdy

A teraz co to ma wszystko wspólnego z Frankiem Underwoodem? Dlaczego o nim wspominam w tytule? Bo w mojej opinii serial „House of Cards” pokazuje doskonale, dlaczego ludzie tak chętnie w post-prawdę uciekają. Pokazuje politykę tak zepsutą i wykoślawioną, tak złą, że nie sposób jej zdzierżyć i strawić. I oderwać się od oglądania jej mechanizmów.

Frank jest z pozoru jednym z typowych amerykańskich polityków. Jego zdawałoby się sympatyczną powierzchowność, magnetyzm postaci, ale też i mroczną stronę (tę prawdziwą), zawdzięczamy brawurowej kreacji Kevina Spacey’a, który na potrzeby serialu zrezygnował prawie zupełnie z grania w Hollywood i skupił się na roli serialowego polityka. A mowa tu o człowieku, który zgarnął dwie statuetki Oscara – zarówno za rolę pierwszoplanową w „American Beauty” w 2000 r., jak i drugoplanową w filmie „Podejrzani” w 1995 r. Jego Frank zdaje się fajnym, ciepłym kolesiem, z akcentem z Południa (pochodzi z Karoliny Południowej). Klepie cię od razu po plecach, skraca dystans i sypie bon motami. Człowiek z duszą na ramieniu, mogłoby się wydawać, prawdziwy równy gość. W polityce jest od zawsze, sam się w niej wszystkiego dorobił. Przez lata cierpliwie piął się w administracyjnej machinie Demokratów. Poznajemy go w momencie, w którym nowy prezydent Garrett Walker odmawia mu obiecanego stanowiska sekretarza stanu, amerykańskiego odpowiednika ministra spraw zagranicznych, który jest uważany za drugą osobę w państwie po prezydencie (biorąc pod uwagę jak rozbudowana i ważna dla hegemona światowego jest polityka zagraniczna). Frank w wyniku gier politycznych zostaje wymanewrowany ze stanowiska i zaczyna planować zemstę.

paste-tv-gallery-hoc-girl-tempt
Frank doczekał się wielu memów. Sam zrobiłem jeden na okazję wyboru Trumpa. Powyższy nawiązuje do faktu, że Frank trochę “łagodnieje” w późniejszych seriach.

Nie będę wchodził w szczegóły i spoilery, ale zapewniam, że czekają 4 sezony thrillera politycznego, stojącego na wysokim i bardzo wyrównanym poziomie. To jest być może najlepsze w tym tytule, że nie schodzi na psy po jednej czy dwóch dobrych seriach. Trzyma poziom, także dlatego, że konstrukcja każdej jest trochę podobna, ale porusza inny temat. W każdym sezonie Underwoodowie (bo niemal bezwarunkowym wsparciem, z nieludzką lojalnością, obdarza Francisa jego żona Claire) zmagają się z innym politycznym przeciwnikiem. W drugiej serii to miliarder Raymond Tusk, który za sprawą Franka traci wpływ na młodego i słabego prezydenta Walkera. W trzeciej para zmagają się głównie z Heather Dunbar, idealistką polityczną wśród Demokratów, która próbuje się przeciwstawić brudnym machinacjom coraz potężniejszego Franka. W czwartej serii Frank i Claire stają naprzeciwko siebie w może najbardziej fascynującej walce. Przypomina ona jeden organizm, wyniszczający się od środka. Do tego po drugiej stronie politycznej barykady pojawia się młody, przystojny i sympatyczny, a równie cyniczny jak Frank, przeciwnik. Ale kim on jest, musicie się już przekonać sami. Obiecałem brak spoilerów.
Frank staje też naprzeciw topowych dziennikarzy, którzy w końcu odkrywają, jak skorumpowaną jest on postacią. Z czasem nawet zaczynają rozumieć jak do gruntu złym jest człowiekiem. Dawni polityczni sojusznicy, często przez Underwoodów oszukani czy skazani na zapomnienie, wracają, by się zemścić. Od 3. serii, gdy staje się bardziej potężny, Frank zmaga się zarówno z rosyjskim prezydentem Petrovem (przecudowna rola cynicznego, ale bardzo czarującego przywódcy upadającej Rosji, zagrana przez Larsa Mikkelsena), jak i z członkami własnego rządu – dawną kandydatką na wiceprezydenta czy sekretarz stanu. Wiele z tych potyczek ma charakter tymczasowy i najważniejsi przeciwnicy stają się sojusznikami na dłużej bądź na chwilę. I na odwrót. Ta dynamika jest bardzo ważna, bo wciąga i przykuwa nas przed monitorami może najbardziej ten ciągle bulgoczący waszyngtoński polityczny kocioł, w którym żaden cios nie jest niedozwolony, łapówka – finansowa czy polityczna – na porządku dziennym, zastraszanie, kłamstwo tak powszechne, że właściwie stają się rzeczywistością. Okazyjnie zdarza się nawet morderstwo na zlecenie. Frank nie cofa się przed niczym, żaden sposób nie jest dla niego zły. Uosabia nawet nie powiedzenie, że cel uświęca środki, bo dla Franka świętości nie istnieją, ale że po trupach najłatwiej dojść do celu. Uosabia czasem dosłownie, bo niektórych przeciwników nie da się inaczej wyeliminować niż uciszając ich na zawsze.

hoc_key_013_h.jpg
Frank i Claire stanowią małżeństwo idealne, doskonały mechanizm, który uzupełnia się i wydaje się nigdy nie psuć. Ale wszyscy jesteśmy ludźmi, nawet między nimi dojdzie do starcia. Dotrwajcie do 4 serii, żeby je zobaczyć.

I właśnie dlatego uważam, że Frank świetnie ilustruje jeden z ważnych powodów, dla których w roku 2016 nad prawdą zatriumfowała post-prawda. Jak w świecie tak zepsutym, jak pokazują twórcy „House of Cards”, można wierzyć jeszcze w jakiekolwiek pryncypia? Frank jest przecież upostaciowieniem tego wszystkiego, o co oskarżana była w kampanii Hillary – jest przekupny, jest notorycznym kłamcą, jest niebezpieczny dla wrogów i zdradza przyjaciół. Eliminuje przeciwników w ten czy inny sposób. A wszystkich bliskich ludzi niszczy. Do Pizzagate nie posunąłby się zapewne tylko dlatego, że byłoby to bez sensu. Ta afera jest tak głupia, że nie byłaby nikomu potrzebna. Gwałcenie dzieci przeznaczonych na organy w podziemiach pizzerii o najbardziej absurdalnej nazwie na świecie (Cosmic Ping Pong, sic!) nie przyniosłoby mu żadnej konkretnej politycznej korzyści. Ale gdyby mogło, Frank z pewnością by się na nie zdecydował. I właśnie dlatego, w moim silnym przekonaniu, tak wielu zdesperowanych ludzi uwierzyło w 2016 roku w post-prawdę – że politycy w końcu przekonali ludzi, że są, a na pewno mogą być, Frankami Underwoodami.

Mateusz Myślicki

Published by

widzialemczytalem

Jestem 33 letnim facetem. Aktualnie uczę angielskiego i próbuję zrobić doktorat. Byłem w życiu profesjonalnym graczem komputerowym, dziennikarzem na pół etatu, wykładowcą na ćwierć etatu, brygadzistą w ekipie wywożącej ciężkie odpadki z fabryki (na etat, za granicą), nieudanym pokerzystą. I parałem się paroma innymi rzeczami. Kim bym nie był jedno towarzyszyło mi zawsze - uwielbienie dla dobrych historii. Od czasu adaptera, który stał w domu i co jakiś czas, ku zachwytowi kilkuletniego dzieciaka odtwarzał historię mola książkowego Miki Mola, przez pochłoniętą w wieku kilkunastu lat w zarwane noce Trylogię Tolkiena, do dzisiejszych seriali i kryminałów - dobre historie były moim narkotykiem. Żyjąc w Anglii nauczyłem się szybko czytać po angielsku, bo brakowało mi książek, więc naprawdę, dosłownie, serio nie potrafię żyć bez gawęd i opowieści. Tutaj chciałem się tą pasją podzielić.

One thought on “Frank Underwood a post-prawda”

  1. Pierwsze sezony oglądałem z wypiekami na twarzy, lecz czy zasiądę i do piątego – nie wiem. Mam z tym serialem trzy problemy:

    Po pierwsze, Frankowi wszystko się udaje. Przypomina pod tym względem postać gracza w solowej kampanii RPG. Skoro jesteś otoczony NPC-ami, wiadomo, że jakichkolwiek trudności nie postawiłby przed Tobą MG, koniec końców wszystko się powiedzie. PC-owatość Franka wzmacnia oczywiście przełamywanie czwartej ściany, a NPC-owatość pozostałych – ich nieporadność. Naprawdę nikt nie potrafi się poznać, jaka to jest psychopatyczna, cyniczna świnia?

    (Swoją drogą, polityczne RPG z mechaniką dopasowaną do układów, układzików, koneksji, wyborów, kampanii PR-owych, finansowania, szantaży i łapówek to chyba niezły pomysł. Czy powstało kiedyś coś takiego?)

    Po drugie, w krytycznych momentach scenarzyści bezpardonowo zmuszają nas do zawieszania niewiary. W pierwszym sezonie Frank wykaraskał się z opresji tylko dlatego, że przewodniczącemu związku zawodowego nauczycieli (dobrze pamiętam?) puściły w ostatniej chwili nerwy. W czwartym sezonie Underwoodowie postanawiają ratować skórę… wypowiedzeniem wojny. Come on.

    Ale największym grzechem HoC wydaje mi się niekonsekwencja na przełomie trzeciego i czwartego sezonu. Bo trzeci sezon kończy się przecież odejściem Claire. Widz zostaje z przekonaniem, że w następnym sezonie oboje staną naprzeciwko siebie i porządnie się popstrykają. Niestety, para poszła w gwizdek, Claire wraca dość szybko z podkulonym ogonem. Bardzo nie lubię takich oszukańczych twistów.

    Notabene, nie polecam nikomu oryginalnego brytyjskiego serialu HoC z okolicy roku 1990. Źle się zestarzał. Książek nie czytałem, ale mam zamiar. Kiedyś. 🙂

    Like

Leave a comment